RELACJA
Z WYPRAWY ROWEROWEJ
DO LICHENIA
30 czerwca do 8 lipca 2013 r.
|
Cała trasa przebyta rowerem |
RAZEM:
512 km (według GPS)
524 km według licznika standaryzowanego do obręczy koła
(taka różnica pomiaru jest normą).
28 czerwca
2013
PRZYGOTOWANIA
DO WYPRAWY
Od prawie 2
miesięcy przygotowywałyśmy się z przyjaciółmi do wyprawy rowerowej do Lichenia. Pojechałyśmy we trójkę: 3 panie i rowery. Niektórzy na wieść o tym, dziwnie się
uśmiechali, a my myślałyśmy, że jeśli nawet miejsce okaże się kiczowate (jak
niektórzy mówili), to najważniejsza jest przygoda, magia roweru i wiara w to, ze
się to wszystko uda. Faza dopinania wszystkiego na ostatni guzik była dość męcząca. 2 dni przed wyjazdem serwisowałyśmy rowery-same! :-) I o dziwo, wszystko działało! Start zaplanowałyśmy na niedzielę - 30 czerwca 2013 r.
29 czerwca
2013
WIELKIE
PAKOWANIE
Pakowanie
kosztowało mnie wiele nerwów. Ze 3 x się przepakowywałam żeby uzyskać znośną
wagę bagażu. Efekt końcowy: 12 kg. Jak dobrze, że ja sama niewiele ważę, pomyślałam -
rower tak nie ucierpi :-)Nie jest łatwo prowadzić tak zapakowanego "rumaka", ale...to
kwestia przyzwyczajenia. Z nadzieją, że pogoda nie wykręci nam jakiegoś numeru, zaplanowałyśmy start nazajutrz o 13.30. Czekała nas koszmarna noc w stylu: „czego jeszcze
nie spakowałam”.
30 czerwca
2013
PIERWSZY
PUNKT KONTROLNY ZDOBYTY
Od rana
pogoda nie była zbyt dobra. Start się jednak udał. Dotarłyśmy szczęśliwie na
miejsce pierwszego noclegu. O tym
szerzej: coś dla ludzi o mocnych nerwach-brama otwarła się sama i powitał nas
osioł (najprawdziwszy). Podczas rozpakowywania rowerów obślinił nas olbrzymi
bernardyn. Pokój, o wdzięcznej nazwie „Filip”, „pachniał” starocią i stęchlizną.
Toalety de luxe. Towarzystwo-sami panowie. Dobrze, że miałyśmy klucz do drzwi.
Żywność - 3snickersy i trochę wołowiny (jeszcze żyjącej – za oknem). Humor nas
jednak nie opuszczał. Było git, ale spałyśmy (zapobiegawczo z portfelami) -we
własnych śpiworach.
|
I dzień |
52, 8 km
|
START - przed szkoła w Murowie |
|
Na cmentarzu żydowskim - Wołczyn |
|
W gospodarstwie agroturystycznym - Chróścin |
1 lipca
2013
PYZY NA
POLSKICH DROGACH
Wyruszyłyśmy
po 9. Śniadanie zjadłyśmy na rynku w Bolesławcu, bo na miejscu noclegu nie
przełknęłybyśmy nic - okazało się, że spałyśmy w przebudowanym kurniku:-)
Zawsze to jakaś dodatkowa atrakcja. Okolica obfitowała w średniej jakości
drogi, wiele pól i lasów. To co u nas nazywa się skansenem tutaj jest codziennością
- ludzie częściowo żyją jeszcze w drewnianych domach. To wręcz szokujący widok.
Sklepów było jak na lekarstwo. Czy tutaj ludzie nie jedzą? Udało nam się zjeść
na obiad pizzę, wow! W związku z tym, że głodnemu wszystko smakuje, to była
super dobra. Po dotarciu na kolejną kwaterę byłyśmy mile zaskoczone. Było ok!
Gospodarz okropnie dużo gadał, ale był bardzo miły. Kiedy udało się nam już od
niego uwolnić padłyśmy zmęczone. Prysznic i tv. To jedyne na co nas już było stać
tego dnia.
|
II dzień |
50,3 km
|
Nasza kwatera - Chróścin |
|
Chróścin |
|
Śniadanie w Bolesławcu |
|
Wnętrze kościoła w Węglewicach |
2 lipca
2013
NIE LICZĘ
GODZIN I LAT
Zdarzało
się nam powoli zapominać jaki dzień, która godzina...to był bardzo dobry objaw.
Po całym roku robienia wszystkiego pod zegarek, to bardzo miła odmiana. Rano
pożegnali nas rozgadani Państwo z Racławic i wyruszyłyśmy w dalszą drogę.
Pogoda dopisywała. Powoli zaczęłyśmy czuć palące nas od słońca twarze. To uroki
jazdy w taką pogodę. Wlewałyśmy w siebie litry wody żeby organizm czuł się
dostatecznie dobrze, by nie odmówić posłuszeństwa. Od wczoraj prześladował nas
wyjątkowo rolniczy krajobraz i wciąż te drewniane domostwa się pojawiały. Udało
się nam zrobić kilka fajnych przerw nad woda-to pokrzepia ciało i duszę.
Dotarłyśmy do kolejnej agroturystyki. Okazało się, że co dnia bardziej nam
szczęście sprzyja, bo domek był wyjątkowo przyzwoity. Do kolekcji miła obsługa.
Nic dodać, nic ująć.
|
III dzień |
58 km
|
Z naszym gospodarzem... |
|
...i gospodynią:-) |
|
Stawy koło Brzezin |
|
Gdzieś na trasie |
|
Opatówek |
|
W Liskowie |
3 lipca
2013
LICHEŃ
ZDOBYTY W BLASKU PIORUNÓW
W godzinach
wieczornych dotarłyśmy na miejsce - Licheń zdobyty. Goniła nas burza, która dała
nam jednak tyle czasu, by znaleźć schronienie w miłym pensjonacie o nazwie "Julia". Skwar przez cały dzień dawał się nam we znaki. Bardziej jednak dały nam
„popalić” nierówności na dłuższym odcinku trasy. Przejazd przez Konin okazał
się pestką w porównaniu z kiedyś odwiedzaną przez nas Czestochową. Na końcu
miasta wpadłyśmy ochłodzić się shake'em do Mc Donalda. Po zdobyciu Lichenia w
blasku piorunów rozpakowałyśmy swój „dobytek” i poszłyśmy poszukać jakiejś
knajpy (piechotą-chwilowo miałyśmy dość pedałowania). Dzięki temu spacerowi
liczyłyśmy na to, że podleczą się drobne odparzenia tu i ówdzie;-)
|
IV dzień |
83,7 km
|
Przy kwaterze w Liskowie |
|
Gdzieś na trasie - odpoczynek |
|
Na rynku w Koninie |
|
W Mc Donaldzie |
4 lipca
2013
UWIĘZIONE W
KAPLICY
Dzień
rozpoczął się zwyczajnie. Śniadanie o 9-tej, potem wielogodzinne zwiedzanie
Lichenia z jego licznymi obiektami sakralnymi. Było co oglądać. Ogromna powierzchnia
obfituje w wiele kościołów, kaplic...no i TA Bazylika. Rozmiar powalający, zdobienia
zachwycające i nawiązujące do wielu wydarzeń z dziejów Polski. Organy rzuciły
mnie na kolana - zostałyśmy na koncercie organowym. Pierwsze brzmienia Toccaty
d-moll J. S. Bacha wyzwoliły szereg dreszczy na plecach. Chętnie sama zasiadłabym
za kontuarem takiej maszyny. Wracając do pensjonatu postanowiłyśmy zajrzeć nad
jezioro. Okazało się, że pływają po nim turyści na wodnych rowerkach. Też mi
się tak zachciało, bo wodny jestem ludek. Chęć odebrała mi jednak nadciągająca
burza, którą w dużej części przyszło nam spędzić pod wiatą i w kaplicy MB
Licheńskiej. Tak mocno grzmiało, że wymodliłyśmy się ze strachu za wszystkie
czasy. I znów wyszło, że jak trwoga, to do Boga:-)
Wszystkie fotografie przedstawiają park i teren przy bazylice jak i jej wnętrze
|
Bazylika w Licheniu |
|
Mapa tras rowerowych w okolicy jezior koło Lichenia |
|
Plan sanktuarium |
|
Nad Jeziorem Licheńskim |
5 lipca
2013
W KRAINIE
NOCY I DNI
Wyjechałyśmy
z Lichenia o 9. Zajechałyśmy jeszcze do Grąblińskiego Lasku, by zwiedzić
miejsce objawienia się MB. Fajne miejsce - tajemnicze, ale komary cięły
niemiłosiernie. Zbąblowane ruszyłyśmy w dalszą trasę. Po 60 km ugotowałyśmy
sobie obiad na łące - po drodze nie było żadnej restauracji ani nawet knajpy.
Dobrze, że zabrałam kuchenkę turystyczną. Po obiedzie podjechałyśmy jeszcze do
Russowa. Tam urodziła się M. Dąbrowska. Zwiedziłyśmy dworek, w którym mieszkała
i pojechałyśmy dalej-na kwaterę w Liskowie. Padł dziś rekord-102 km. Miałyśmy
chwilowo dość. Na pocieszenie kupiłyśmy w tutejszym Lewiatanie 3 Radllery z
limonką i pół kilograma galaretek w czekoladzie. Była niezła uczta uczta!;-)
|
Powrót - I dzień |
102 km
|
Przed naszym pensjonatem |
|
W Grąblińskim Lasku |
|
Wjazd do Konina |
|
Konin - most na Warcie |
|
Nad autostrada A2 za Koninem |
|
Gotowanie na łące |
|
Czyszczenie garnków po obiedzie |
|
Przed dworkiem M. Dąbrowskiej w Russowie |
|
Russów - dworek Dąbrowskiej |
6 lipca
2013
SŁOŃCE –
CICHY ZABÓJCA
Dzień
upłynął nam na leniwym pedałowaniu. Po wczorajszej setce stan podwozia uczestników
wyprawy nieco szwankował, ale udało się nam dotrzeć do znajomej nam już kwatery
w Racławicach. Jechało się bardzo ciężko ze względu na morderczą temperaturę i
walące po deklu słońce. 13 km od Liskowa znalazłyśmy fajny zalew: Murowaniec.
Tam udało się nam pierwszy raz w tym roku wykąpać (w jeziorze). Woda była prima
sort. Złapałyśmy trochę opalenizny i pojechały dalej. Najgorszy upal
przeczekałyśmy w cieniu. Nie dało się jechać. Mając na względzie to, że z 30
stopniami (w cieniu) nie ma żartów byłyśmy naprawdę uważne. Niestety nie udało
się nam zjeść tego dnia obiadu. Opatówek okazał się dziurą zabita dechami z 2
sklepami na krzyż. Knajpa, którą nam polecono była dla nas niedostępna, bo lokal
zarezerwowano dla jakiegoś wesela. Przyszło nam zjeść ostatnie kanapki na
rozdrożu pod krzyżem. Jak pielgrzymka, to pielgrzymka! Trudy tego typu zostały
uwzględnione podczas planowania wyprawy. Cierpienie uszlachetnia, a dieta
poprawia zdrowie :-)
|
Powrót - II dzień |
58,9 km
|
Podczas podbijania książeczek kolarskich |
|
Murowaniec |
|
Kąpiel w " Murowańcu" |
|
Odpoczynek na stacji benzynowej |
7 lipca
2013
CZTERY
KĄTY, ROWER PIĄTY
I znów
niedziela, więc powinnyśmy odpoczywać. W sumie to trochę tak było. Zrobiłyśmy
tylko 37 km. Ale tyle było w planie. Załapałyśmy się nawet na Mszę w
kościele-co prawda nie całą, ale i tak pośpiewałam sobie. Przyzwyczajone do
tego, że od 2 dni ciężko o dobrą gastronomię, mile się rozczarowałyśmy w
Wieruszowie. Fantastyczne miasteczko. Niewielkie, ale pełne atrakcji w postaci
np.samolotu w centrum i super naleśnikarni oraz lodziarni. Po obfitym obiedzie
i pysznym deserze udałyśmy się na miejsce dzisiejszego noclegu. Cudem
załapałyśmy się pod dach. Jednak zawsze to lepsze niż noc w kurniku jak po
pierwszym dniu. Pokój, jak to pokój-4 ściany, łazienka obok i olbrzymie
podwórko pełne warszawiaków. Klimat rodem z westernu. Zaproponowano nam
wrzucenie rowerów do kotłowni, ale jak ją zobaczyłyśmy, to postanowiłyśmy
wtaszczyć je na pierwsze piętro do naszego pokoju. Po małym przemeblowaniu
wszystko się zmieściło. Jutro koniec włóczęgi. Będzie nam brakowało adoracji
panów z piwem pod sklepami, machania dzieci, pytań tubylców i życzeń
"szczęśliwej podróży".
|
Powrót - III dzień |
38 km
|
Wieruszów - naleśnikarnia |
|
W naleśnikarni w Wieruszowie |
|
Wieruszów - samolot stał w śródmieściu |
|
Przed nasza kwaterą |
|
Nad stawem przy naszej kwaterze |
|
Krzyż przydrożny - Mieleszynek |
8 lipca
2013
NO I
JESTEŚMY W DOMU
9 dni
zleciało jak z bicza strzelił. Nasza Pielgrzymka dobiegła końca. Ostatnie
kilometry pokonywałyśmy w milczeniu. Każda z nas miała swoją wizję tego
wyjazdu, ale wszystkie oczekiwania chyba zostały spełnione. Żadna z nas nie
wróciła rozczarowana. Ten wyjazd udał się w stu procentach. Pogoda dopisała,
humor - jak zawsze u nas - też... Miejsca, które zjechałyśmy może nie były
momentami zbyt piękne, ale ludzie, którzy nas witali każdym swoim słowem i
gestem wspierali nas, dodawali sił i mówili nam, że to co robimy jest piękne i
właściwe. W całym swoim życiu nie miałam okazji spotkać się z tak wielką
życzliwością ludzi jak w ciągu tego tygodnia. Co to znaczy? Chyba to, że wiara
łączy ludzi - gdziekolwiek się o niej mówi. Ludzie wierzą w COŚ co daje im
nadzieję na lepsze "jutro". I tak jest dobrze! "Bóg zapłać"
wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do tego, by ta wyprawa
mogła dojść do skutku. Za Was wszystkich odmówiłam modlitwę. Czekajcie na
CUDA w Waszym życiu....one się zdarzają, tylko trzeba się na chwilę
zatrzymać i wyciszyć.
|
Powrót - IV dzień |
68,8 km
|
W kawiarni w Byczynie |
|
Stary spichlerz - Byczyna |
|
Mury obronne - Byczyna |
|
Bogacica - na obiedzie |
|
Bogacica - na obiedzie |
|
Bogacica - na obiedzie |
|
Na miejscu - pod tablicą Murów |