Relacja w wyprawy rowerowej na Pojezierze
Gnieźnieńskie 24 lipca 2016 - 4. 08. 2016 r.
Naszą kolejną wyprawę rowerową w
Polskę zaplanowałyśmy już rok temu, wracając znad morza. Miały to być Mazury.
Los jednak trochę pokrzyżował nam plany i trzeba było je nieco zmodernizować. Zdecydowałyśmy,
że pojedziemy na Pojezierze Gnieźnieńskie. Po przejrzeniu map okazało się, że
owa kraina „ocieka wodą” i że są to tereny słynące z licznych atrakcji
turystycznych. Po przejrzeniu kalendarza wyznaczyłyśmy termin startu na 24
lipca 2016 r. Pozostało spakowanie ekwipunku i zapoznanie się z trasami
rowerowymi tamtejszego regionu. Założyłyśmy, że w tym roku będziemy mieć dwie
bazy noclegowe: pierwsza w Gnieźnie, druga w Izabelinie koło Lichenia Starego.
Okolice te nie były nam obce, bo w Gnieźnie byłyśmy rok, a w Licheniu trzy lata
temu. Pozostał jednak po tamtych wyprawach pewien niedosyt, ponieważ nie
wszędzie dotarłyśmy z powodu braku czasu. W tym roku właśnie szykowałyśmy się
na poprawkę. W planach było zwiedzanie terenów zgodnie z wyznaczonymi ścieżkami
rowerowymi. Miałyśmy szczegółowe mapy i mnóstwo obaw, czy się uda, bo
wielokrotnie ścieżki rowerowe w naszym kraju okazywały się ścieżkami
wirtualnymi.
Punktualnie o godzinie 14:00 24 lipca 2016 roku z zapakowanymi na
samochody rowerami udałyśmy się do Gniezna. Tam planowałyśmy stacjonować przez
6 dni. Miała to być nasza pierwsza baza wypadowa. To właśnie w okolicach tego
miasta rozpościerał się pagórkowaty teren ze sporą ilością jezior
polodowcowych, które chciałyśmy objechać. Prognoza pogody na najbliższe dwa tygodnie
wydawała się sprzyjająca. Na miejsce dotarłyśmy koło 20:00. Właściciel kwatery
przydzielił nam tak mały pokój, że nie mogłyśmy się we trójkę pomieścić.
Jeszcze tego samego wieczoru poprosiłyśmy o przeniesienie do większego pokoju.
Udało się i od tego czasu mieszkałyśmy już na tyle komfortowo, że można się
było w spokoju rozpakować.
25. 07. 2016 r. – poniedziałek Wyruszyłyśmy tego dnia dość
późno, ponieważ jedna z nas zgubiła dowód osobisty. Po dochodzeniu okazało się,
że dokument został w domu na biurku. W planie był wypad nad Jezioro
Ostrowieckie. Miałyśmy podążać niebieskim szlakiem rowerowym. Dotarłyśmy nad
jeziorko około 13:30 w świetnych nastrojach. Tubylców zapytałyśmy o
dojazd na plażę. Woda była bardzo orzeźwiająca...co nie znaczy zimna.
Popływałyśmy, nabrałyśmy sił na dalszy etap. Okazało się w pewnym momencie, że
pojechałyśmy w złym kierunku...upsss...Musiałyśmy zawrócić. Kiedy ponownie
trafiłyśmy na niebieski szlak, okazało się, że droga jest w fatalnym stanie. Po
chwili piach przeszedł w bruk, a dalej w zanikającą leśną ścieżkę.
Oznakowanie szlaku było bardzo dobre (na szczęście). Gzy chciały pożreć nas żywcem.
Do tego byłyśmy potwornie głodne , a w okolicy nie było żadnego sklepu. Pozostało
nam oskubać przydrożną jabłonkę z owoców. Około godziny 18 wreszcie natknęłyśmy
się na sklep. Asortyment niezjadliwy zbytnio, ale coś tam kupiłyśmy. Zmęczone, ale uśmiechnięte dotarłyśmy do domu
około 19:30.
26. 07. 2016 r. – wtorek Kolejny
dzień, który rozpoczął się bardzo słonecznie. Plan: Jezioro Niedzięgiel i
Powidzkie. Podwiozłyśmy się samochodami do Witkowa, żeby mieć więcej czasu na
eksplorację tych terenów i nie tracić czasu na miasta i ruchliwe ulice. Z
Witkowa wyruszyłyśmy w kierunku Skorzęcina. Tam spędziłyśmy dłuższą chwilę nad
jeziorem. Woda kryształ...sporo ludzi. W czasie postoju przestudiowałyśmy mapy
i doszłyśmy do wniosku, że chcemy pojechać nad Jezioro Powidzkie leśnym skrótem.
Ów skrót okazał się piaszczystą drogą, ale zaprowadził nas do samego serca
Powidza. Oczywiście skorzystałyśmy z wody i ochłodziłyśmy się nieco. W
przydrożnej knajpce zjadłyśmy obiad i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
27. 07. 2016 r. – środa Od
rana niebo zwiastowało piękną pogodę. Temat dnia: Jezioro Wierzbiczańskie oraz
Jankowskie. Aby rozpocząć trasę musiałyśmy wjechać do centrum Gniezna.
Zawitałyśmy w informacji turystycznej, aby wbić pieczątkę do książeczek
kolarskich. Na parkingu Pani Parkingowa włożyła nam kwitek w bagażnik
rowerów...nie wzięła jednak opłaty. Kierowałyśmy się na szlak niebieski...tym
razem od innej strony. Po 3 kilometrach wydostałyśmy się z Gniezna i
wjechałyśmy do Wierzbiczan. Wkrótce szlak zaprowadził nas na szutrową ścieżkę,
a potem na krętą asfaltową drogę prowadzącą wprost nad Jezioro Wierzbiczańskie.
Niestety, dojście do wody utrudniała nam roślinność i dość obrzydliwe dno... Po
dłuższej chwili postanowiłyśmy jechać dalej. Napotkani na piaszczystej drodze
chłopcy pokierowali nas nad Jezioro Jankowskie. Okazało się dość przyzwoicie
zagospodarowane: mała gastronomia, kąpielisko, bar z napojami. Woda może nie była
kryształowa, ale w taki skwar jej chłód okazał sie zbawienny. Godzinkę później
siedziałyśmy pod wiatą, ponieważ niebo się zbuntowało i zalało nas strugami
deszczu, a z dala słychać było nadciągającą burze. Najgorsze przeczekałyśmy i
ruszyłyśmy w drogę powrotną.
28. 07. 2016 r. – czwartek Ten
dzień miał być dniem miejskim. Nastawiłyśmy się na zwiedzanie Gniezna bez
rowerów. Chciałyśmy lepiej poznać to
miasto. Do centrum zawiózł nas autobus MPK. Stamtąd przeszłyśmy ul. Chrobrego
na Rynek, gdzie zwabiła nas kawiarnia z lodami J Oczywiście były
pyszne, kaloryczne i drogie. Następnie wybrałyśmy się na podbój Katedry
Gnieźnieńskiej. Zwiedziłyśmy jej wnętrze oraz taras widokowy. Żeby się na niego
dostać, musiałyśmy pokonać 240 schodów. Z góry rozpościerał się piękny widok na
Gniezno. Zaoszczędziłyśmy 3 złote, ponieważ Pani w kasie uznała, że można nam
sprzedać bilety ulgowe. Szkoda, że niektóre z nas nie czuły sie jak małolaty,
wdrapując sie na górę J Zwiedziłyśmy jeszcze cale mnóstwo kościołów
tego dnia. Jeden piękniejszy od drugiego. W każdym widać było piastowskie i
patriotyczne akcenty. Na sam koniec zostawiłyśmy sobie podziemia Katedry. Były
bardzo interesujące. Ich historia sięga czasów przed chrztem Polski.
29. 07. 2016 r. - piątek Dzień
rozpoczęłyśmy dość późno, ponieważ od rana padał deszcz. Dopiero grubo po
dwunastej zapakowałyśmy rowery na auta i podjechałyśmy do Trzemeszna.
Znalazłyśmy tam przepiękną Bazylikę Wniebowzięcia NMP. Udało się nam zdobyć
pieczątkę do pielgrzymiej książeczki kolarskiej u proboszcza parafii. Stamtąd
wybrałyśmy się do Duszna, by odnaleźć wieżę widokową ciekawie opisaną w jednym
z przewodników. Kierowałyśmy się szlakiem szarym. Droga wiodła po przepięknych
wzniesieniach Wielkopolski. Aż miło było czuć wiatr we włosach na długich
zjazdach. Wieża widokowa okazała się zadbaną i ciekawą budowlą. Z góry
rozpościerał się wspaniały widok na okolicę. Niestety, nie zabrałyśmy lornetki,
więc to, co było daleko, uszło naszej uwadze. Powrót był bardziej z
górki, więc szybko wróciłyśmy do Trzemeszna. Odnalazłyśmy Jezioro Popielewskie,
które sąsiadowało z miasteczkiem. Zrobiłyśmy kilka zdjęć i wróciłyśmy na
parking, gdzie czekały nasze samochody. Niestety, pizzeria, o którą chciałyśmy ,,zahaczyć”,
była zamknięta, więc obiadu nie było.
30. 07. 2016 r. – sobota Dzień
wcześniej zapadła decyzja o tym, dokąd pojedziemy tego dnia. Tuż po śniadaniu,
przejeżdżając przez centrum Gniezna,
wjechałyśmy na zielony szlak. Okazał się zaskakująco ciekawy. Po wydostaniu się z miasta wjechałyśmy w tereny absolutnie dzikie...wszędzie było pełno zieleni i
jezior...w jednym oczywiście sie kąpałyśmy. Droga wiodła przez lasy, które
okazały się dość pagórkowate. Tego dnia miałyśmy czas na wsłuchanie się w głosy
przyrody. Szczególnie lubimy takie trasy, ponieważ można odpocząć od zgiełku
miasta, płuca wypełnić świeżym powietrzem i w spokoju porozmawiać lub milcząc,
wsłuchać się w siebie. Cały materialny
świat zostawiłyśmy tego dnia za sobą. Ale po całym dniu włóczęgi miło było
skorzystać z daru cywilizacji, jakim jest prysznic.
31. 07. 2016 r. – niedziela
Pożegnałyśmy Gniezno i ruszyłyśmy samochodami w kierunku Kruszwicy. Tam
zjadłyśmy obiad i wzięłyśmy się za podbój miasteczka. Na pierwszy ogień poszła
Mysia Wieża. To ta wieża, w której wg legendy myszy zjadły Popiela. Z góry
rozpościerał się fantastyczny widok na Kruszwicę i Jezioro Gopło. Było
olbrzymie i nie było widać jego kresu. Zdecydowałyśmy, że chcemy jezioro
objechać. Wpadła nam w ręce ciekawa mapa okolicy, więc nie było na co czekać.
Trasa wiodła przeważnie drogami asfaltowymi ale były też spore odcinki przez
lasy i łąki. Ciągle gdzieś za drzewami towarzyszyło nam Gopło. W miejscowości
Ostrówek przepłynęłyśmy promem przez kanał łączący Gopło z innym jeziorem. Stamtąd
już kierowałyśmy do Kruszwicy. W mieście obejrzałyśmy jeszcze zabytkową
kolegiatę, zrobiłyśmy zakupy i ruszyłyśmy w kierunku nowej bazy wypadowej,
czyli do Izabelina. Wbiłyśmy w nawigację
nazwę miejscowości i start. Jakież było nasze zdziwienie, gdy nagle asfalt się
skończył, a nawigacja krzyczała „jesteś u celu”. Telefon do właściciela kwatery
rozwiał nasze wątpliwości co do tego, gdzie jesteśmy. Okazało się bowiem, że
miejscowości o nazwie Izabelin w tej okolicy
są dwie, a my dojechałyśmy nie do tej, co zarezerwowałyśmy noclegi. Miałyśmy
dwadzieścia kilometrów do celu. Przeprosiłyśmy się z atlasem samochodowym i
ruszyłyśmy w kierunku tego właściwego Izabelina. Orientację w terenie utrudniał
rzęsiście padający deszcz. Kwatera okazała się na szczęście bardzo przyzwoita.
1. 08 . 2016 r. – poniedziałek Ranek
powitał nas słońcem. Wiedziałyśmy, że będąc w tej okolicy, na pewno odwiedzimy
ponownie Licheń. To tam znajduje się jedno z
najpiękniejszych w Polsce
sanktuariów. Tyle bogactwa w jednej budowli nie widziałyśmy nigdzie dotąd. Do
Bazyliki weszłyśmy akurat w chwili, kiedy rozpoczął się koncert organowy. Jakość
dźwięku, akustyka, a przede wszystkim profesjonalizm muzyka, urzekły nas. Tuż
obok kościoła była wieża. Wpuszczano tam pielgrzymów, by mogli obejrzeć cały
sakralny obiekt z góry wraz z panoramą okolicy. Wieża ma 114 metrów wysokości i
jest najwyższą wieżą w Polsce. Taras widokowy był na 31 piętrze. Wwiozła nas tam
super szybka winda. Widoki jak z samolotu. Po dniu pełnym emocji pomyślałyśmy
nad jeszcze jedną małą trasą, gdyż dzień
ten nie przyniósł dotychczas
zadowalającej nas liczby kilometrów na licznikach.
Za namową gospodarza naszej kwatery, odnalazłyśmy rzekę Wartę i wałami, tuż przy rzece, przejechałyśmy jeszcze 25 kilometrów, podziwiając wspaniały zachód słońca.
Za namową gospodarza naszej kwatery, odnalazłyśmy rzekę Wartę i wałami, tuż przy rzece, przejechałyśmy jeszcze 25 kilometrów, podziwiając wspaniały zachód słońca.
2. 08. 2016 r. – wtorek Od
rana była krzątanina. Trzeba było zapakować rowery na samochód, ponieważ w
planie była wyprawa rowerowa wokół Jeziora Ślesińskiego. Koło 11 tego dnia
byłyśmy w Ślesinie. Stamtąd kontynuowałyśmy podróż rowerami. Ślesin okazał się
przepięknym miasteczkiem z ładnym, malutkim rynkiem, ale najbardziej urzekły
nas ścieżki rowerowe w okolicy jeziora. W jego bezpośredniej bliskości rozwija
się cała baza turystyczna od kempingów począwszy, na gastronomii skończywszy.
Początek trasy był zabawą w podchody, ponieważ nie mogłyśmy znaleźć szlaku,
który by nas wyprowadził na trasę wokół jeziora. Kiedy się to już udało,
zanurzyłyśmy się w okolicznych lasach i przepadłyśmy w nich na pół dnia. To był
kolejny dzień, gdzie nie zawiodły nas oznakowania szlaku turystycznego, a
przyroda witała nas za każdym zakrętem piękną zielenią.
3. 08. 2016 r. – środa Tak
nam się spodobały wały nad Wartą, że postanowiłyśmy sprawdzić, jak daleko można
nimi jechać, delektując się ciszą i spokojem. Tego dnia dojechałyśmy do samego
Koła. Trzy razy przekroczyłyśmy Wartę promem i zwiedziłyśmy ruiny zamku w Kole.
Trasa była bardzo malownicza. Nad Wartą pasły się krowy i konie. Niezliczona
ilość ptaków wirowała nam nad głowami. Najbardziej rozbawił nas fakt, że nie
tylko my płynęłyśmy promem, ale również całe stado krów, które były wyjątkowo w
tej kwestii wyszkolone, bo wchodziły na platformę zgrabnie i bez paniki.
4. 08. 2016 r. – czwartek
Ostatni dzień naszego urlopowego wypadu chciałyśmy spędzić nad Jeziorem
Licheńskim. Jego wydłużony kształt umożliwił nam eksplorację terenu od jego
południowo – zachodniej strony.
Zrobiłyśmy tego dnia tylko 20 kilometrów. W większości w zadumie i milczeniu, ponieważ nieuchronnie
zbliżał się koniec tegorocznej wyprawy. Po pożegnaniu Pojezierza Gnieźnieńskiego
zapakowałyśmy rowery na samochody i
ruszyłyśmy w drogę powrotną - do domów. Przed nami było 250 kilometrów.
Tegoroczne
wakacje powoli się kończą i nie mamy już czasu na tak długie wyjazdy, ale do
przyszłego roku będziemy żyły wspomnieniami tego, co przeżyłyśmy. Plany na
przyszły rok oczywiście już snujemy. Jeszcze nie są sprecyzowane. Pojezierze
Gnieźnieńskie polecamy wszystkim, którzy chcą poznać przyrodę i zabytki naszego
kraju. Mamy to szczęście, że nasz kraj jest jeszcze na tyle dziki, że nie każda
ścieżka jest pokryta kostka brukową, cementem czy asfaltem. Łatwo jeszcze
znaleźć bezludne miejsca, bezinteresownych ludzi i nieskazitelnie czyste
powietrze. Zachęcamy do aktywnego spędzania wolnego czasu, zwłaszcza urlopu. A
więc mapy do rąk i planujcie…
Do
zobaczenia na którymś ze szlaków.