INFO O MNIE
Jestem fanką pływania, roweru i walkingu. Moją pasją jest zdobywanie górskich szczytów i poznawanie świata na dwóch kółkach. Fascynuje mnie Stobrawski Park Krajobrazowy, w którego sercu przyszło mi żyć. Pływanie nauczyło mnie respektu przed naturą oraz tego, że codziennie stać mnie na nowy sukces, a słabości są tylko po to, by się z nimi zmierzyć i je pokonywać.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

 Relacja w wyprawy rowerowej na Pojezierze 

Gnieźnieńskie 24 lipca 2016 - 4. 08. 2016 r.

Naszą kolejną wyprawę rowerową w Polskę zaplanowałyśmy już rok temu, wracając znad morza. Miały to być Mazury. Los jednak trochę pokrzyżował nam plany i trzeba było je nieco zmodernizować. Zdecydowałyśmy, że pojedziemy na Pojezierze Gnieźnieńskie. Po przejrzeniu map okazało się, że owa kraina „ocieka wodą” i że są to tereny słynące z licznych atrakcji turystycznych. Po przejrzeniu kalendarza wyznaczyłyśmy termin startu na 24 lipca 2016 r. Pozostało spakowanie ekwipunku i zapoznanie się z trasami rowerowymi tamtejszego regionu. Założyłyśmy, że w tym roku będziemy mieć dwie bazy noclegowe: pierwsza w Gnieźnie, druga w Izabelinie koło Lichenia Starego. Okolice te nie były nam obce, bo w Gnieźnie byłyśmy rok, a w Licheniu trzy lata temu. Pozostał jednak po tamtych wyprawach pewien niedosyt, ponieważ nie wszędzie dotarłyśmy z powodu braku czasu. W tym roku właśnie szykowałyśmy się na poprawkę. W planach było zwiedzanie terenów zgodnie z wyznaczonymi ścieżkami rowerowymi. Miałyśmy szczegółowe mapy i mnóstwo obaw, czy się uda, bo wielokrotnie ścieżki rowerowe w naszym kraju okazywały się ścieżkami wirtualnymi.
Punktualnie o godzinie 14:00 24 lipca 2016 roku z zapakowanymi na samochody rowerami udałyśmy się do Gniezna. Tam planowałyśmy stacjonować przez 6 dni. Miała to być nasza pierwsza baza wypadowa. To właśnie w okolicach tego miasta rozpościerał się pagórkowaty teren ze sporą ilością jezior polodowcowych, które chciałyśmy objechać. Prognoza pogody na najbliższe dwa tygodnie wydawała się sprzyjająca. Na miejsce dotarłyśmy koło 20:00. Właściciel kwatery przydzielił nam tak mały pokój, że nie mogłyśmy się we trójkę pomieścić. Jeszcze tego samego wieczoru poprosiłyśmy o przeniesienie do większego pokoju. Udało się i od tego czasu mieszkałyśmy już na tyle komfortowo, że można się było w spokoju rozpakować.

25. 07. 2016 r. – poniedziałek Wyruszyłyśmy tego dnia dość późno, ponieważ jedna z nas zgubiła dowód osobisty. Po dochodzeniu okazało się, że dokument został w domu na biurku. W planie był wypad nad Jezioro Ostrowieckie. Miałyśmy podążać niebieskim szlakiem rowerowym. Dotarłyśmy nad jeziorko  około 13:30 w świetnych nastrojach. Tubylców zapytałyśmy o dojazd na plażę. Woda była bardzo orzeźwiająca...co nie znaczy zimna. Popływałyśmy, nabrałyśmy sił na dalszy etap. Okazało się w pewnym momencie, że pojechałyśmy w złym kierunku...upsss...Musiałyśmy zawrócić. Kiedy ponownie trafiłyśmy na niebieski szlak, okazało się, że droga jest w fatalnym stanie. Po chwili piach przeszedł w bruk, a dalej w zanikającą leśną ścieżkę.  Oznakowanie szlaku było bardzo dobre (na szczęście). Gzy chciały pożreć nas żywcem. Do tego byłyśmy potwornie głodne , a w okolicy nie było żadnego sklepu. Pozostało nam oskubać przydrożną jabłonkę z owoców. Około godziny 18 wreszcie natknęłyśmy się na sklep. Asortyment niezjadliwy zbytnio, ale coś tam kupiłyśmy.  Zmęczone, ale uśmiechnięte dotarłyśmy do domu około 19:30.









26. 07. 2016 r. – wtorek Kolejny dzień, który rozpoczął się bardzo słonecznie. Plan: Jezioro Niedzięgiel i Powidzkie. Podwiozłyśmy się samochodami do Witkowa, żeby mieć więcej czasu na eksplorację tych terenów i nie tracić czasu na miasta i ruchliwe ulice. Z Witkowa wyruszyłyśmy w kierunku Skorzęcina. Tam spędziłyśmy dłuższą chwilę nad jeziorem. Woda kryształ...sporo ludzi. W czasie postoju przestudiowałyśmy mapy i doszłyśmy do wniosku, że chcemy pojechać nad Jezioro Powidzkie leśnym skrótem. Ów skrót okazał się piaszczystą drogą, ale zaprowadził nas do samego serca Powidza. Oczywiście skorzystałyśmy z wody i ochłodziłyśmy się nieco. W przydrożnej knajpce zjadłyśmy obiad i ruszyłyśmy w drogę powrotną.











27. 07. 2016 r. – środa Od rana niebo zwiastowało piękną pogodę. Temat dnia: Jezioro Wierzbiczańskie oraz Jankowskie. Aby rozpocząć trasę musiałyśmy wjechać do centrum Gniezna. Zawitałyśmy w informacji turystycznej, aby wbić pieczątkę do książeczek kolarskich. Na parkingu Pani Parkingowa włożyła nam kwitek w bagażnik rowerów...nie wzięła jednak opłaty. Kierowałyśmy się na szlak niebieski...tym razem od innej strony. Po 3 kilometrach wydostałyśmy się z Gniezna i wjechałyśmy do Wierzbiczan. Wkrótce szlak zaprowadził nas na szutrową ścieżkę, a potem na krętą asfaltową drogę prowadzącą wprost nad Jezioro Wierzbiczańskie. Niestety, dojście do wody utrudniała nam roślinność i dość obrzydliwe dno... Po dłuższej chwili postanowiłyśmy jechać dalej. Napotkani na piaszczystej drodze chłopcy pokierowali nas nad Jezioro Jankowskie. Okazało się dość przyzwoicie zagospodarowane: mała gastronomia, kąpielisko, bar z napojami. Woda może nie była kryształowa, ale w taki skwar jej chłód okazał sie zbawienny. Godzinkę później siedziałyśmy pod wiatą, ponieważ niebo się zbuntowało i zalało nas strugami deszczu, a z dala słychać było nadciągającą burze. Najgorsze przeczekałyśmy i ruszyłyśmy w drogę powrotną.
















28. 07. 2016 r. – czwartek Ten dzień miał być dniem miejskim. Nastawiłyśmy się na zwiedzanie Gniezna bez rowerów. Chciałyśmy lepiej poznać to miasto. Do centrum zawiózł nas autobus MPK. Stamtąd przeszłyśmy ul. Chrobrego na Rynek, gdzie zwabiła nas kawiarnia z lodami J Oczywiście były pyszne, kaloryczne i drogie. Następnie wybrałyśmy się na podbój Katedry Gnieźnieńskiej. Zwiedziłyśmy jej wnętrze oraz taras widokowy. Żeby się na niego dostać, musiałyśmy pokonać 240 schodów. Z góry rozpościerał się piękny widok na Gniezno. Zaoszczędziłyśmy 3 złote, ponieważ Pani w kasie uznała, że można nam sprzedać bilety ulgowe. Szkoda, że niektóre z nas nie czuły sie jak małolaty, wdrapując sie na górę J Zwiedziłyśmy jeszcze cale mnóstwo kościołów tego dnia. Jeden piękniejszy od drugiego. W każdym widać było piastowskie i patriotyczne akcenty. Na sam koniec zostawiłyśmy sobie podziemia Katedry. Były bardzo interesujące. Ich historia sięga czasów przed chrztem Polski.




















29. 07. 2016 r. - piątek Dzień rozpoczęłyśmy dość późno, ponieważ od rana padał deszcz. Dopiero grubo po dwunastej zapakowałyśmy rowery na auta i podjechałyśmy do Trzemeszna. Znalazłyśmy tam przepiękną Bazylikę Wniebowzięcia NMP. Udało się nam zdobyć pieczątkę do pielgrzymiej książeczki kolarskiej u proboszcza parafii. Stamtąd wybrałyśmy się do Duszna, by odnaleźć wieżę widokową ciekawie opisaną w jednym z przewodników. Kierowałyśmy się szlakiem szarym. Droga wiodła po przepięknych wzniesieniach Wielkopolski. Aż miło było czuć  wiatr we włosach na długich zjazdach. Wieża widokowa okazała się zadbaną i ciekawą  budowlą. Z góry rozpościerał się wspaniały widok na okolicę. Niestety, nie zabrałyśmy lornetki, więc to, co  było daleko, uszło naszej uwadze. Powrót był bardziej z górki, więc szybko wróciłyśmy do Trzemeszna. Odnalazłyśmy Jezioro Popielewskie, które sąsiadowało z miasteczkiem. Zrobiłyśmy kilka zdjęć i wróciłyśmy na parking, gdzie czekały nasze samochody. Niestety, pizzeria, o którą chciałyśmy ,,zahaczyć”, była  zamknięta, więc obiadu nie było.
















30. 07. 2016 r. – sobota Dzień wcześniej zapadła decyzja o tym, dokąd pojedziemy tego dnia. Tuż po śniadaniu, przejeżdżając  przez centrum Gniezna, wjechałyśmy na zielony szlak. Okazał się zaskakująco ciekawy. Po wydostaniu się z miasta wjechałyśmy w tereny absolutnie dzikie...wszędzie było pełno zieleni i jezior...w jednym oczywiście sie kąpałyśmy. Droga wiodła przez lasy, które okazały się dość pagórkowate. Tego dnia miałyśmy czas na wsłuchanie się w głosy przyrody. Szczególnie lubimy takie trasy, ponieważ można odpocząć od zgiełku miasta, płuca wypełnić świeżym powietrzem i w spokoju porozmawiać lub milcząc, wsłuchać się w siebie.  Cały materialny świat zostawiłyśmy tego dnia za sobą. Ale po całym dniu włóczęgi miło było skorzystać z daru cywilizacji, jakim jest prysznic.



























31. 07. 2016 r. – niedziela Pożegnałyśmy Gniezno i ruszyłyśmy samochodami w kierunku Kruszwicy. Tam zjadłyśmy obiad i wzięłyśmy się za podbój miasteczka. Na pierwszy ogień poszła Mysia Wieża. To ta wieża, w której wg legendy myszy zjadły Popiela. Z góry rozpościerał się fantastyczny widok na Kruszwicę i Jezioro Gopło. Było olbrzymie i nie było widać jego kresu. Zdecydowałyśmy, że chcemy jezioro objechać. Wpadła nam w ręce ciekawa mapa okolicy, więc nie było na co czekać. Trasa wiodła przeważnie drogami asfaltowymi ale były też spore odcinki przez lasy i łąki. Ciągle gdzieś za drzewami towarzyszyło nam Gopło. W miejscowości Ostrówek przepłynęłyśmy promem przez kanał łączący Gopło z innym jeziorem. Stamtąd już kierowałyśmy  do Kruszwicy.  W mieście obejrzałyśmy jeszcze zabytkową kolegiatę, zrobiłyśmy zakupy i ruszyłyśmy w kierunku nowej bazy wypadowej, czyli do  Izabelina. Wbiłyśmy w nawigację nazwę miejscowości i start. Jakież było nasze zdziwienie, gdy nagle asfalt się skończył, a nawigacja krzyczała „jesteś u celu”. Telefon do właściciela kwatery rozwiał nasze wątpliwości co do tego, gdzie jesteśmy. Okazało się bowiem, że miejscowości o nazwie Izabelin w tej okolicy  są dwie, a my dojechałyśmy nie do tej, co zarezerwowałyśmy noclegi. Miałyśmy dwadzieścia kilometrów do celu. Przeprosiłyśmy się z atlasem samochodowym i ruszyłyśmy w kierunku tego właściwego Izabelina. Orientację w terenie utrudniał rzęsiście padający deszcz. Kwatera okazała się na szczęście bardzo przyzwoita.


























1. 08 . 2016 r. – poniedziałek Ranek powitał nas słońcem. Wiedziałyśmy, że będąc w tej okolicy, na pewno odwiedzimy ponownie Licheń. To tam znajduje się jedno z  najpiękniejszych  w Polsce sanktuariów. Tyle bogactwa w jednej budowli nie widziałyśmy nigdzie dotąd. Do Bazyliki weszłyśmy akurat w chwili, kiedy rozpoczął się koncert organowy. Jakość dźwięku, akustyka, a przede wszystkim profesjonalizm muzyka, urzekły nas. Tuż obok kościoła była wieża. Wpuszczano tam pielgrzymów, by mogli obejrzeć cały sakralny obiekt z góry wraz z panoramą okolicy. Wieża ma 114 metrów wysokości i jest najwyższą wieżą w Polsce. Taras widokowy był na 31 piętrze. Wwiozła nas tam super szybka winda. Widoki jak z samolotu. Po dniu pełnym emocji pomyślałyśmy nad jeszcze jedną małą trasą, gdyż  dzień ten nie przyniósł dotychczas  zadowalającej nas liczby kilometrów na licznikach.
Za namową gospodarza naszej kwatery, odnalazłyśmy rzekę Wartę i wałami, tuż przy rzece, przejechałyśmy jeszcze  25 kilometrów, podziwiając wspaniały zachód słońca.































2. 08. 2016 r. – wtorek Od rana była krzątanina. Trzeba było zapakować rowery na samochód, ponieważ w planie była wyprawa rowerowa wokół Jeziora Ślesińskiego. Koło 11 tego dnia byłyśmy w Ślesinie. Stamtąd kontynuowałyśmy podróż rowerami. Ślesin okazał się przepięknym miasteczkiem z ładnym, malutkim rynkiem, ale najbardziej urzekły nas ścieżki rowerowe w okolicy jeziora. W jego bezpośredniej bliskości rozwija się cała baza turystyczna od kempingów począwszy, na gastronomii skończywszy. Początek trasy był zabawą w podchody, ponieważ nie mogłyśmy znaleźć szlaku, który by nas wyprowadził na trasę wokół jeziora. Kiedy się to już udało, zanurzyłyśmy się w okolicznych lasach i przepadłyśmy w nich na pół dnia. To był kolejny dzień, gdzie nie zawiodły nas oznakowania szlaku turystycznego, a przyroda witała nas za każdym zakrętem piękną zielenią.






























3. 08. 2016 r. – środa Tak nam się spodobały wały nad Wartą, że postanowiłyśmy sprawdzić, jak daleko można nimi jechać, delektując się ciszą i spokojem. Tego dnia dojechałyśmy do samego Koła. Trzy razy przekroczyłyśmy Wartę promem i zwiedziłyśmy ruiny zamku w Kole. Trasa była bardzo malownicza. Nad Wartą pasły się krowy i konie. Niezliczona ilość ptaków wirowała nam nad głowami. Najbardziej rozbawił nas fakt, że nie tylko my płynęłyśmy promem, ale również całe stado krów, które były wyjątkowo w tej kwestii wyszkolone, bo wchodziły na platformę zgrabnie i bez paniki.






























4. 08. 2016 r. – czwartek Ostatni dzień naszego urlopowego wypadu chciałyśmy spędzić nad Jeziorem Licheńskim. Jego wydłużony kształt umożliwił nam eksplorację terenu od jego południowo – zachodniej strony.  Zrobiłyśmy tego dnia tylko 20 kilometrów. W większości  w zadumie i milczeniu, ponieważ nieuchronnie zbliżał się koniec tegorocznej wyprawy. Po pożegnaniu Pojezierza Gnieźnieńskiego  zapakowałyśmy rowery na samochody i ruszyłyśmy w drogę powrotną - do domów. Przed nami było 250 kilometrów.
Tegoroczne wakacje powoli się kończą i nie mamy już czasu na tak długie wyjazdy, ale do przyszłego roku będziemy żyły wspomnieniami tego, co przeżyłyśmy. Plany na przyszły rok oczywiście już snujemy. Jeszcze nie są sprecyzowane. Pojezierze Gnieźnieńskie polecamy wszystkim, którzy chcą poznać przyrodę i zabytki naszego kraju. Mamy to szczęście, że nasz kraj jest jeszcze na tyle dziki, że nie każda ścieżka jest pokryta kostka brukową, cementem czy asfaltem. Łatwo jeszcze znaleźć bezludne miejsca, bezinteresownych ludzi i nieskazitelnie czyste powietrze. Zachęcamy do aktywnego spędzania wolnego czasu, zwłaszcza urlopu. A więc mapy do rąk i planujcie…
Do zobaczenia na którymś ze szlaków.