Pomysł,
by pojechać rowerem na Mazury, pojawił się już wiele lat temu. Zawsze jednak
znalazło się sporo wymówek, by teren ten omijać. W tym roku powiedziałyśmy
sobie: nie odkładamy marzeń na później, jedziemy! I tak też się stało.
Przygotowania
do wyjazdu szły pełną parą już od marca. Trzeba było skompletować odpowiednie
mapy, zastanowić się nad lokalizacją noclegów i nad okolicami, które chciałyśmy
objechać rowerami. Zdecydowałyśmy, że pierwszą bazą wypadową będzie Ruciane –
Nida, a drugą Ryn. Po przełożeniu planów na realne możliwości okazało się, że
wyprawa może być bardzo interesująca i bogata w atrakcje turystyczne.
A
oto jak było…
Wyprawę
zaplanowałyśmy na drugiego lipca 2017 r.
Kilka dni wcześniej okazało się, że prognozy pogody są tak fatalne, że zaczęłyśmy
bić się z myślami czy w ogóle warto gdziekolwiek jechać, bo przecież zimno,
mokro… Ostatecznie zdecydowałyśmy, że jedziemy, bo przecież nie będzie padać
przez 9 dni. Wcześnie rano wyruszyłyśmy samochodami w kierunku Mazur. Droga
ciągnęła się w nieskończoność. Miałyśmy do przejechania ponad 500 km, a jak
wiemy, na polskie warunki drogowe, to bardzo duża odległość. Do Rucianego
dojechałyśmy popołudniu. Zakwaterowałyśmy się w wynajętym domku blisko Jeziora
Nidzkiego. Byłyśmy dość zmęczone podróżą ale plan dnia zakładał jeszcze
zlokalizowanie kilku punktów w miasteczku (informacji turystycznej, jakiejś
niedrogiej restauracji, serwisu rowerowego, sklepu…).
Drugiego dnia chciałyśmy objechać dookoła Jezioro Bełdany. Z rana
wpadłyśmy po pieczątką do informacji turystycznej w Rucianem, dopytałyśmy o
kilka szczegółów i w drogę... Na niebie zawitało słońce i choć temperatura nie
była zbyt wysoka, to plan został zrealizowany.
Trasa w większości prowadziła przez Puszczę Piską, a drogi te były wyjątkowo dziurawe. Znalazłyśmy śluzę w Guziance, przeprawiłyśmy się promem przez j. Bełdany i zwiedziłyśmy Mikołajki. Tam tez zjadłyśmy obiad. Musiałyśmy wyglądać dość światowo, bo kelner, który nas obsługiwał na dzień dobry zagadał do nas po angielsku.
Trasa w większości prowadziła przez Puszczę Piską, a drogi te były wyjątkowo dziurawe. Znalazłyśmy śluzę w Guziance, przeprawiłyśmy się promem przez j. Bełdany i zwiedziłyśmy Mikołajki. Tam tez zjadłyśmy obiad. Musiałyśmy wyglądać dość światowo, bo kelner, który nas obsługiwał na dzień dobry zagadał do nas po angielsku.
Trasa dnia trzeciego wiodła wokół Jeziora Nidzkiego. Podróż
rozpoczęłyśmy od zwiedzania Leśniczówki w Praniu, gdzie przebywał i tworzył K. I. Gałczyński. Zaskoczyło nas tam
ogłoszenie odnośnie wprowadzania na teren muzeum rowerów. Uznałyśmy je za tani
żart i złamałyśmy przepis wprowadzając nasze dwuślady na teren. Oczywiście
zaraz ktoś zwrócił nam uwagę, ale odpuścił, po naszym skomentowaniu owego
przepisu. To niepojęte ale mazurskie drogi lokalne bardzo często są drogami
jedynie utwardzonymi. Przeważnie są bardzo wątpliwej jakości. Pogoda tego dnia
robiła nas w przysłowiowego konia...goniły nas deszczowe chmury. Za każdym
razem uciekałyśmy przed nimi chowając się pod wiatami przystanków PKS, w
restauracji czy tez pod drzewami tutejszej puszczy. Towarzyszył nam tego dnia piękny widok na Jezioro Nidzkie. Odwiedziłyśmy też
przystanie w Krzyżach oraz w Karwicy. Cumują tam wspaniale jachty. Obejrzałyśmy
wszystkie. Wróciłyśmy tego dnia na kwaterę zmęczone i zmarznięte. Było tylko 13
stopni. Lato na Mazurach postanowiło nas chyba nie rozpieszczać.
Czwarty dzień obudził nas deszczem. Pogoda była tak marna, że zdecydowałyśmy się dać
odpocząć rowerom, a same wsiadłyśmy w auto i pojechałyśmy na podbój Mazur
kierując się na północ. Zwiedziłyśmy Pisz, gdzie pracownica informacji turystycznej
dała nam mapę, z której nic nie wynikało. Wielokrotnie już miałyśmy okazję
przekonać się, że w informacjach przesiadują osoby niekompetentne. W Giżycku
byłyśmy same na plaży przy Jeziorze Niegocin, bo pogoda wygoniła pozostałych
turystów. Tutaj tez zwiedziłyśmy zabytkową wieżę ciśnień, gdzie zamówiłyśmy
herbatę z widokiem na jezioro. Szkoda, że za oknami kawiarni lał deszcz. Nie
zrażając się jednak niczym udałyśmy sie jeszcze do Węgorzewa na późny obiad. W
drodze powrotnej odkryłyśmy w lesie kwaterę Himmlera-ogromny bunkier z czasów
II wojny światowej. Przejście przez jego korytarze wzbudziło wiele negatywnych
emocji …brrr…
Piąty dzień wyprawy dał nam solidnie w kość. Z Rucianego
wyjechałyśmy około godziny 11-tej - w kierunku Wejsun. Stamtąd kierowałyśmy się
na Niedźwiedzi Róg, gdzie dotarłyśmy do Jeziora Śniardwy. Towarzyszyły nam
przez chwile naprawdę rajskie widoki. Znad jeziora szlak rowerowy wprowadził
nas w las. Puszcza Piska jest puszczą bardzo starą - wiele tu pomników
przyrody. Eksplorując mazurskie tereny przekonałyśmy się niejednokrotnie, że
tutejsze lasy skrywają wiele tajemnic: bunkry, fortyfikacje, stare cmentarze.
No i oczywiście co chwilę odkrywałyśmy kolejne jezioro mazurskie, nad którym
zwyczajnie trzeba było się na chwilę zatrzymać i zachwycić.
Szóstego dnia opuściłyśmy naszą kwaterę w Rucianem-Nida. Trzeba
się było spakować i sprzątnąć po sobie wszystko. Około godziny 11- tej byłyśmy
już w drodze do Zdor, gdzie zostawiłyśmy auta i ruszyłyśmy rowerami w kierunku
Półwyspu Szeroki Ostrów. Miejsce to zafascynowało nas na mapie. Uznałyśmy,
że będzie to świetny punkt widokowy. Droga do półwyspu była oczywiście,
jak to na Mazurach, w tragicznym stanie. Kolejny raz przekonałyśmy się, że
drogi są tutaj w fatalnej kondycji lub nie ma ich w ogóle. Kiedy już dotarłyśmy
do półwyspu widok zaparł nam dech. Warto było sie natrudzić. Przed nami
rozpościerał się wspaniały widok na Jezioro Śniardwy. Woda jeziora w tym
miejscu łączyła się z horyzontem, a białe
żaglówki i przebogate jachty jedynie upiększały widok.
Ze Zdor udałyśmy się do Rynu - na nową kwaterę. Nowy lokal nosił wdzięczną nazwę Wichrowe Wzgórza. Był to typowy, dobrze rokujący w przyszłości kemping. Dziś jeszcze trochę mu brakuje do europejskich standardów ale my nie potrzebujemy na szczęście zbyt wiele. Problemy z ciepłą wodą jakoś rozwiązałyśmy we własnym zakresie.
Ze Zdor udałyśmy się do Rynu - na nową kwaterę. Nowy lokal nosił wdzięczną nazwę Wichrowe Wzgórza. Był to typowy, dobrze rokujący w przyszłości kemping. Dziś jeszcze trochę mu brakuje do europejskich standardów ale my nie potrzebujemy na szczęście zbyt wiele. Problemy z ciepłą wodą jakoś rozwiązałyśmy we własnym zakresie.
Siódmego dnia zaplanowałyśmy wypad do sanktuarium maryjnego w
Świętej Lipce. Pojechałyśmy wiec rano do
informacji turystycznej w Rynie, by zapytać o propozycję trasy rowerowej.
Niestety pani okazała się dość niedoinformowana. Ale to żadna nowość.
Zdecydowałyśmy, że trasę ustalimy lepiej same i tak też było. Okazała się dość
trudna ale bynajmniej nie dlatego, że tak chciałyśmy. Trasa miała być 50. kilometrowa i...miało się to udać ale… Już pisałam o drogach mazurskich -
krzywe i wyboiste. Tak też było tego dnia. Natrafiłyśmy na 3- kilometrową drogę
brukową, gdzie trzeba było prowadzić rowery, by nie dostać wstrząsu mózgu. Po
kilku męczących godzinach dotarłyśmy do
Świętej Lipki. Żeby było "łatwiej" niebiosa zesłały nam deszcz i to
bardzo obfity tego dnia. W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego jak po
prostu nie zważać na to, że jest się mokrym i jechać przed siebie z nadzieją,
że wkrótce wyjdzie słońce. Tak też się stało. Wjechałyśmy do Świętej Lipki w
słońcu. Bazylika okazała się przepiękna. Po zwiedzeniu jej i po zjedzeniu
obiadu ruszyłyśmy w drogę powrotną. Niestety znów w deszczu. Jazda w pelerynach
przeciwdeszczowych była tego dnia dla nas dość uciążliwa, bo musiałyśmy pokonać
w nich ponad 30 kilometrów. Do Rynu dotarłyśmy po godzinie 20- tej. Trzeba było
umyć rowery, bo były tak brudne od błota, że tryby zaczęły zgrzytać. Dobrze nas
wożą od lat, wiec trzeba o nie dbać. Nasz serwisant – Tobiasz Matuszczyk, z
Dobrzenia Wielkiego, świetnie je nam znów w tym roku odszykował.
Trasa dnia ósmego bardzo nas zaskoczyła. W planie było do
zrobienie tylko 36 kilometrów. Wyszło jednak 58 km. Dlaczego? Ponieważ mazurskie
szlaki turystyczne są fatalnie oznaczone lub nie ma ich wcale. Planowałyśmy
przejechać szlak według opisu kogoś z informacji turystycznej. Niestety ten KTOŚ chyba sam nigdy szlakiem tym
nie jechał. Droga prowadziła przez bagna i drogi piaszczysto-brukowe. Momentami
ścieżki były tak zarośnięte, że żałowałyśmy, że nie mamy ze sobą maczety.
Prawie zjadły nas tego dnia komary. Po przejechaniu/przejściu jednego z
odcinków trasy postanowiłyśmy zmienić ją na swoją wersję - i choć nigdy tam nie
byłyśmy, to udało się wszystko J Były piękne widoki, mazurskie jeziora, tutejsze ryby na obiad i
drogie lody. Wróciłyśmy zmęczone ale zadowolone z dnia.
Dziewiąty dzień był dniem ostatnim. Aby godnie pożegnać się z
mazurskimi wodami z samego rana wyruszyłyśmy jeszcze na małą przejażdżkę po
najbliższej okolicy Rynu. Odpoczęłyśmy na jednej z tutejszych plaż przed
podróżą. Koło południa zjadłyśmy obiad i wyruszyłyśmy w drogę. Wracało się
ciężko. Pogoda zrobiła się niebezpieczna. Dwa razy musiałyśmy zjeżdżać z trasy,
bo szalały nawałnice. Właściwie całą drogę nad doganiały i straszyły. Momentami
nie dało się jechać, bo deszcz padał tak mocno, że wycieraczki nie nadążały
zbierać wody z szyb samochodu. Chmury wyglądały bardzo groźnie. Niejednokrotnie
słyszałyśmy syreny straży pożarnych wyjeżdżających do zalanych piwnic czy
zwalonych drzew. Z duszą na ramieniu udało się nam jednak bezpiecznie dotrzeć
do Murowa.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńP. Kasiu,
OdpowiedzUsuńOdkryłem Pani wpisy 3 dni temu - i nie mogłem się oderwać dopóki nie skończyłem. Gratuluję pomysłów i wytrwałości. Za szczególnie ciekawe uważam Pani notki o rowerowych włoczęgach po opolszczyźnie z przyległościami (chociaż innym relacjom też niczego nie brakuje).
Od trzech lat włóczę się rowerowo po województwie opolskim. Nalepiej są mi znane okolice w trójkącie Opole-Strzelce-Kędzierzyn oraz okolice Jezior Turawskich. Dzięki Pani wpisom w najbliższym sezonie ruszam na północ - czas na Bory Stobrawskie. Proszę pozdrowić towarzyszącą Pani ekipę.
Serdecznie Pozrawiam,
(niecierpliwie oczekujący na kolejne publikacje...)
Mazury cud natury! Bardzo lubie te okolice, no ale jak ktoś lubie wycieczki rowerowe, jeziora, ogniska to na pewno znajdzie tu coś dla siebie!
OdpowiedzUsuńWyprawa rowerowa na Mazury to jeden z najlepszych tripów w moim życiu. Jechałem z Warszawy niecałe dwa dni i z powrotem wyszło łącznie 4 dni w trasie. Kupiłem wtedy nowy rower szosowy w sklepie https://www.bikesalon.pl/ w Warszawie i chciałem go tą wycieczką wypróbować
OdpowiedzUsuńPrzepiękne widoki! Wycieczka rowerowa w takie miejsce to sama przyjemność. Mam nadzieję, że za niedługo również gdzieś wybiorę się na małą wycieczkę rowerem.
OdpowiedzUsuńDużo z tego wątku się dowiedziałem. Na pewno dużo osób wejdzie do tego wątku.
OdpowiedzUsuńBardzo dużo jest komentarzy. To na pewno jest bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńRewelacyjny blog. Na pewno bardzo dużo osób wejdzie na ten blog.
OdpowiedzUsuńZ tego co widzę to dużo osób wchodzi na ten blog. To naprawdę jest bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuń